(fot. arch rodziny)
W Polakach cenił otwartość, nie znosił ich marudzenia. Przyjaciele mówią – kochał ludzi, lgnął do nich, uczył. Bliscy podkreślają – pół życia spędził w Polsce, ale drugie pół należało do świata arabskiego. Był ekspresyjny, nie obnosił się ze swoją wiarą, ale konsekwentnie i sumiennie każdego dnia studiował Koran. Powtarzał – Bóg jest wszędzie, każda modlitwa do niego dotrze, bylebyś chciał mówić. Ahmad Kadi spoczął na cmentarzy komunalnym w Skierniewicach, zgodnie z tradycją i religią, którą wyznawał, spogląda w kierunki Mekki.
– Jak byłam dzieckiem dziwiłam się, że tata nie chodzi z nami do kościoła. Śmiał się, gdy mówiłam, że zrobię z niego katolika – opowiada Róża Kadi, artystka fotograficzka, młodsza córka Syryjczyka ze Skierniewic. Wyniosła z domu zamiłowanie do gotowania, otwartość i gościnność, która łączy nas z Arabami. Ahmad Kadi lubił gotować, przygotowywanie „orientalnego menu”, dzielenie się zapachem kuchni, którą przywiózł z ojczyzny sprawiały mu radość. Miał otwarty umysł, poszukiwał. Do ostatnich dni samodzielnie uczył się języka niemieckiego (chciał w tym języku rozmawiać
– Były w całym domu. Mówiłam – tato, zrób z nimi porządek! Ale on zarządzał sobą i swoją przestrzenią w sobie znany sposób. Chyba po nim odziedziczyłam ten artyzm życia – opowiada Róża.
Z czułością traktował wyhodowane drzewka – cytryny, avocado. Warzywniak, który na osiedlu Widok prowadził z żoną Anną nawet między skrzynkami z ziemniakami „pachniał” nadzwyczajnie. Ahmad opowiadał o owocach i warzywach, uczył klientów rozpoznawać i wykorzystywać właściwości, tego co przygotowują do spożycia. Miał smykałkę do handlu i temperament Araba.
Zmarł 12 kwietnia. Tego dnia miasto straciło obywatela, tego dnia koronawirus po raz kolejny pokazał swoją grozę, tego dnia Skierniewice stały się mniej kolorowe. Informacja o jego śmierci obiegła media społecznościowe.
Nie uciekał przed wojną. W Polsce nie szukał pokoju czy stabilności, w tym sensie – jak się później okazało jego druga ojczyzna – nie była ziemią obiecaną. Przyjechał tu za miłością swojego życia – Anną.
Nie uciekał przed wojną. W Polsce nie szukał pokoju czy stabilności, w tym sensie – jak się później okazało jego druga ojczyzna – nie była ziemią obiecaną. Przyjechał tu za miłością swojego życia – Anną, długonogą pięknością poznaną na wybrzeżu Morza Czarnego w Burgas. To historia, która mogła się skończyć w każdym innym miejscu na ziemi, jednak Syryjczyk Ahmad Kadi modlił się do swojego Boga pod niebem w Skierniewicach. Zabrał go koronawirus. Rodzina pochowała go tak, by mógł spoglądać w kierunki Mekki.
– Zrobiłyśmy wszystko, by pochować tatę zgodnie z tradycją i wiarą, której był wierny. Pandemia i wymogi sanitarne nie pomogły spełnić dokładnie wymogów stawianych pochówkowi muzułmanina – opowiada Róża, córka człowieka, który uczynił swój warzywniak instytucją. Ciało Ahmada zostało owinięte w biały całun. Modlitwę pogrzebową wypowiedział imam.
Ahmad Kadi urodził się 11 lipca 1949 roku w Kalaje, miejscowości nad brzegiem morza. Pływał jako marynarz i radiotelegrafista na statkach greckich i cypryjskich. Podczas jednej z podróży poznał Annę. Ona dziś nieco zawstydzona opowiada o pierwszym spotkaniu: – Byłam na wakacjach w Bułgarii, ostatniego dnia dokonałam niedozwolonej wówczas transakcji. Zostało mi 60 lewa, chciałam je wymienić na dolary. Po powrocie do kraju mogłabym za te pieniądze w Peweksie kupić jakieś perfumy, albo inny „luksusowy” towar. To był 1983 rok, pamiętam, bo jeszcze były książeczki „maluchowe”. Tak poznałam Ahmada.
Gdy usłyszał, że Anna pochodzi z Polski, poprosił o przekazanie swojemu bratu listu. Jak się okazało Józef mieszkał w Warszawie przy ulicy Świętokrzyskiej. Sytuacja pozwoliła na wymianę – dziś można by powiedzieć – kontaktów między Ahmadem a Anną
– Pewno mu się spodobałam, zresztą, po latach wspominał, że zrobiły na nim wrażenie moje długie, opalone nogi. Obiecał, wtedy, że jak będzie w Polsce, to mnie odwiedzi.
Obydwoje dotrzymali słowa. Anna dostarczyła list bratu marynarza, Ahmed przyjechał do Skierniewic.
– Postanowiłam list spakować w drugą kopertę, opatrzeć stosownym wyjaśnieniem. Wcześniej zadzwoniłam do adresata.
Wieść, że dzwoniła Polka, którą Ahmad poznał w Burgas, lotem błyskawicy obiegła dosłownie pół świata i dotarła do „kolebki cywilizacji”, jak o swoim kraju mówią Syryjczycy.
Opatrzność nad przyszłymi małżonkami czuwała, acz nie z przesadną troską. Po miesiącu od spotkania w Burgas Ahmad znalazł się w Warszawie, nie zabrał jednak ani numeru telefonu, ani adresu Anny. Po ponad roku gdy jego statek zacumował w Leningradzie (dziś Petersburg) Ahmad miał wypadek i trafił do szpitala. Statek odpłynął. Armator proponował, że odeśle go do Syrii, on po zakończonej hospitalizacji przyjechał do Polski. Szukał Anny, precyzyjniej – zamęczał jej rodziców, którzy zgodnie z prawdą, konsekwentnie powtarzali – Ania jest w pracy.
– Pracowałam w Skierniewickim Kombinacie Budowlanym. Przygotowywałam się od obrony pracy magisterskiej. Po godzinach z koleżanką przepisywałyśmy ją.
Kontakt telefoniczny między Anną a Ahmadem był utrudniony jeszcze z jednego powodu. W całej historii nie można pominąć faktu, że przyszły wybranek skierniewiczanki nie radził sobie najlepiej z językiem polskim. Rok studiował w Jugosławii, co oswoiło go z melodią języków bloku wschodniego, obydwoje pomagali sobie językiem angielskim, rosyjskim… Dość powiedzieć, że kłopoty z wzajemnym zrozumieniem, tylko ich do siebie zbliżyły – łatwiej było bowiem porozumieć się podczas spotkania, gdy instrument pojęciowy wzmacniały ręce. Wsparciem była rodzina – brat Syryjczyk i bratowa Polka.
– Na pierwsze spotkanie umówiliśmy się na Dworcu Centralnym przy kasie numer jeden.
Gdy wypływał w morze, utrzymywali kontakt dzięki radiu Gdynia. Uciążliwością był „jedynie” fakt, że rozmowy rozpoczynali grubo po północy.
– Ahmad dzwonił o drugiej, trzeciej nad ranem, gdy znajdował się w którymś z portów Ameryki, czy Afryki, bo wtedy udawało się łączyć. Pisał do mnie piękne listy, wszystkie zachowałam – opowiada Anna. – Jak dostał mój pierwszy list, mówił, że czytał go codziennie przez cały miesiąc, tak uczył się moich liter, tak nauczył się polskiego. To była płomienna miłość na odległość – wyznaje.
Pobrali się w kościele w Skierniewicach. To był związek międzywyznaniowy, w którym Ahmad zobowiązał się, że nie będzie stawiał przeszkód w wychowywaniu dzieci w wierze chrześcijańskiej. On nie zaniedbywał praktyk muzułmańskich, ona wykreśliła z menu wieprzowinę.
W Święta Bożego Narodzenia dzielili się opłatkiem. W Wielkanoc Ahmad dbał, by w jego sklepie nie zabrakło cukrowych baranków i kurczaczków na wystawie. Gdy na świat przyszła pierwsza z jego dziewczynek, bardzo chciał pokazać Syrię. Pojechali do Kalaje, gdy Sandra miała niewiele ponad 2 lata.
W 2010 roku już cała rodzina na miesiąc wyjechała do ojczyzny Ahmada. Było to tuż przed tym, jak kraj ogarnął chaos i wojna. Córki Ahmada żałują jednego – że nie nauczyły się języka ojca. On sam w ostatnich latach na powrót intensywnie przemierzał kulę ziemską. Odkrył Internet, możliwości spotkań ze swoimi bliskimi, przyjaciółmi z Syrii. Z żoną zdecydowali przejść na emeryturę. Postanowili odpocząć. Ahmad nie zdążył nacieszyć się ogródkiem działkowym, który mieli zagospodarować wspólnie.